Najpierw wymieniasz zwykłe żarówki na kolorowe LED-y. Potem idziesz o krok dalej i montujesz ksenony, albo coś, co je imituje. Następnie zabierasz się za karoserię, którą pokrywasz matującą taśmą, aż wreszcie doczepiasz reflektorom rzęsy. Tymczasem dobry tuning ma swoje granice.
Tradycja modyfikacji samochodowych jest prawie tak długa, jak historia motoryzacji. Jeszcze przed II Wojną Światową domorośli mechanicy wprowadzali zmiany w budowie zewnętrznej, oraz w konstrukcji silnika, tak, by pojazdy lepiej spełniały ich oczekiwania. W pierwszych dekadach rozwoju przemysłu samochodowego chodziło przede wszystkim o usprawnienia techniczne wynikające z niedoróbek fabrycznych konstrukcji i zapobieganie awariom.
Pionierzy tuningu
Wizualne modyfikacje, które miały sprawić, że auto nabierze indywidualnego charakteru zyskały popularność w latach pięćdziesiątych. To nie przypadek, że na lata powojenne przypada dynamiczny rozwój tuningu optycznego. Właśnie wtedy do wyglądu przedmiotów codziennego użytku zaczęto przywiązywać coraz większą wagę.
Pionierami współczesnego tuningu byli między innymi bracia Larry i Mike Alexander, mechanicy i konstruktorzy z najbardziej samochodowego miasta Stanów Zjednoczonych, czyli Detroit. Samochodem, dzięki któremu przeszli do historii stała się Deora. Był to przerobiony Dodge A100 z 1965 roku. Ciężarówka z przestronną, odkrytą paką zyskała zupełnie nowy, bardzo futurystyczny wygląd. Już samo wejście do kabiny kierowcy było nie lada atrakcją - wsiadało się przez frontową część auta. Samochód zdobył wiele nagród i stał się wzorem dla jednego z modeli resoraków Hot Wheels.
W obliczu takich zmian zwykły montaż kilku drobnych gadżetów takich jak niebieska kierownica, czerwone zaciski klocków hamulcowych, czy eleganckie felgi brzmi jak niegroźna fanaberia nieśmiałego kierowcy.